Fot. Poranny widok z hotelowego okna.
Na śniadaniu spotykam po kolei wszystkich dobrych znajomych. Oprócz członków, nad ranem przyjechali także koledzy z Poznania, których mamy przyjąć w szeregi Stowarzyszenia. Jajecznica rozgrzewa trzewia… Szybko zaczynamy sie zbierać przed budynkiem hotelu…
Fot. Zbieramy się przed hotelem.
Chwila powitań, pozdrowień, pakowania się, poznawania nowych twarzy i zaraz wsiadamy do samochodów. Na miejsce akcji mamy kilkanaście kilometrów. Spod hotelu rusza zatem niezły korowód samochodów. Gdy po drodze zatrzymujemy się na chwilę na stacji benzynowej na zakupy prowiantu, blokujemy teren całkowicie. Za moment jedziemy już dalej. Im bliżej miejsca działania, tym węższe drogi. Najpierw asfaltowe, potem ziemne, a na końcu już trawiaste. Zatrzymujemy się pomiędzy rozległymi łąkami oraz wzgórzem, na którym leży pierwsza działka objętą zgoda na poszukiwania.
Fot. Ekipa na miejscu. Przebieramy się i montujemy sprzęty… Radek już gotów…
Najgorzej ma Dawid. Tuż przed Akcją wypadł mu bark (ech, ten zdrowy sport!) i w terenie potrzebował pomocnika. Tu podziękowania dla Stanisława, który towarzyszył Prospektorowi w polu (dzielnie nosił to ciężkie wiadro z monetami, hehe). Przed przyjazdem śmialiśmy się, że to jakieś fatum związane z faktem bycia kierownikiem akcji. Pierwszym był 1811, który po otrzymaniu zgody przez Sakwę gdzieś się rozpłynął, a po zaktualizowaniu danych w WUOZ (zmiana kierownika wymaga zmiany pisemnej potwierdzonej decyzją urzędu) kolejnemu kierownikowi wypadł bark. Nie wiem czy znaleźlibyśmy kogoś kolejnego na to „stanowisko”. Chyba wszyscy by się już bali…
Fot. „Uszkodzony” kierownik akcji, Dawid (Prospektor).
Fot. Przygotowania kolejnej ekipy… Jest nas sporo. Wszyscy głodni sukcesu 🙂
Fot. No, to już chyba jesteśmy gotowi. W takim razie w teren.
Obszar objęty poszukiwaniami jest ciekawy pod względem położenia. Stanowi spore morenowe wzgórze silnie kontrastujące z otaczającą z nim łąkową równiną. Zresztą w krajobrazie nie brak tu wzniesień. Wszak jesteśmy na obrzeżach Gór Świętokrzyskich. Pole, które będziemy badać stanowi „wierzch” wybrzuszenia, przy którym zaparkowaliśmy. Wspinamy się zatem na górę poprzez trawy…
Fot. Rechot już nasłuchuje…
Fot. Wiślanin, K2Kaska i WILK – ostatnie ustalenia przed „atakiem” 🙂
Fot. Widząc wspinających się w górę stoku kolegów mam skojarzenie z Monte Cassino…
Trudno na dłużej nie zachwycić się tutejszym krajobrazem. Wierzby znaczące przebieg śródpolnych dróg i rowów, różnobarwne poletka, wspomniane pofałdowanie terenu – wszystko to przyciąga wzrok, relaksuje, zachęca do kontemplacji… Wioska, którą odwiedziliśmy jest pięknie położona, z boku od głównych traktów, w ciszy i spokoju. Tak wygląda jej „centrum” widziane z daleka, ze wzgórza, które najpierw sprawdzamy:
Fot. Domy wsi pochowały się za wszędobylskimi wierzbami…
Pierwszą część pobytu w tym uroczysku poświęcam na spacer po okolicy, rozmowy z kilkoma osobami i fotografowanie… jest na co się gapić i jest co uchwycić w obiektywie. Z terenem akcji sąsiaduje plantacja krzewów owocowych. Wśród nich, dzika zwierzyna wydeptała sobie swoje korytarze komunikacyjne…
Fot. „Dzika” ścieżka między krzewami borówki…
Poszukiwania nie dają wielkiego efektu. Teren okazuje się „pusty”, rzadko kto donosi o jakimkolwiek znalezisku. Gleba również nie jest przyjazna, ciężka, gliniasta, co niestety nie wróży jakości ewentualnie wykopanych artefaktów… Upajam się zatem samą lokalizacją, a w wolnej chwili zbieram również głóg do celów domowego przetwórstwa 😉
Fot. Rosnące tu drzewka głogu są obsypane owocami…
Sakwowicze rozpełzli się po całym wzgórzu, stanowiąc świetny temat fotograficzny. Jako małe punkty na beżowo-kawowym tle traw, które pokrywały całe wzgórze, wyglądali jak pchły na wielkim jesiennym, beżowym psie. Nikt się nie poddawał, mimo że ziemia nie odwdzięczała ich zaangażowania…
Fot. Pionier przeczesuje trawy na grzbiecie wzniesienia.
Fot. Poszukiwacze w dole. Terenu dla nikogo nie zabrakło…
Fot. Działka na wzgórzu jest olbrzymia i ciekawie pofałdowana.
Teren na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo interesujący, kojarzy się z miejscem, w którym można było z łatwością zlokalizować bezpieczne siedlisko, położone wysoko nad zalewaną doliną. Patrząc na górę wydaje się ona być idealnym miejscem na wzniesienie grodu, miejsca oporu, punktu obserwacyjnego. Ziemia odpowiada jednak na nasze skojarzenia milczeniem, jakby przecząc wyobrażeniom.
Fot. Ceram nasłuchuje… Nic, to tylko tupanie dżdżownic 🙂
Fot. Witam, Pan z daleka? Witam, z Mazowsza, czwarty dzień… (Ceram i Scorp).
Fot. Shin w akcji… Niestety, nie ma nawet żadnej łuski…
Fot. To nie żaden trick Photoshopa. Teren na serio tak się zakrzywia…
Radek zagląda w narożniki pola. A tutaj… Też pusto 🙂
Fot. Prospektor musi machać lewą ręką, ale też się nie poddaje.
Stanisław chyba zaczyna mieć ugruntowaną opinię o nas i o naszym hobby…
Wyniki poszukiwań chyba ostatecznie dają nam do zrozumienia, że nic nie „wyciśnie się” z tej działki. Widać piękne wzgórze pozostanie tylko grodziskiem z wyobrażeń, którego nikt nigdy nie zasiedlił. Trudno. W końcu nikt w tym „fachu” nie obiecuje zawsze sukcesu. Nie zawsze nasze raporty będą miały po 500 pozycji znalezisk, jak to już bywało. Czasem trzeba przełknąć gorycz porażki, wyciągnąć wnioski i wziąć się za planowanie kolejnego tematu… Większość hipotez i przypuszczeń kończy się niestety rozczarowaniem, ale i tak podejmuje się kolejne akcje, ponieważ któraś kolejna przyniesie spodziewany efekt. To pewne…
Fot. Zbierające się podgrupy są najlepszym dowodem na to, że czas zmienić teren.
Fot. W końcu wszyscy zbierają się przy samochodach i postanawiamy przejechać na drugą stronę wsi.
Wszyscy wsiadają do pojazdów i odjeżdżają, a ja jeszcze zostaję zbierać głóg (tego przynajmniej nie brakuje) oraz popstrykać kilka dodatkowych fotek okolicy, którą nie mogę się nacieszyć. Zawsze gdy wyrywam się z mojego, beznadziejnie płaskiego terenu i znajduję się nareszcie w górskim lub chociaż pofałdowanym miejscu, doznaję ekscytacji jakbym wylądował na innej planecie… No i te wierzby. To jest temat fotograficzny sam w sobie…
Fot. Droga doprowadzająca do wzgórza…
Fot. Przycinane od dziesięcioleci wierzby. Nieodłączny element krajobrazu…
Fot. Pola tu dziwnie skręcają pionowo do nieba… Jak to uprawiać???
Druga część terenu znajduje się za wsią, patrząc od wzgórza. Mamy tu pozwolenie na kilku sąsiadujących ze sobą terenach. Gdy przyjeżdżam na miejsce, widzę już znajome sylwetki rozsypane po kolejnej fałdzie terenu… Kilka osób stoi przy samochodach, co skłania mnie ku przypuszczeniom, że i tu nie powinienem się spodziewać wielkich znalezisk. No, ale kto nie próbuje ten się nie dowie. Tym razem składam wykrywacz i idę w teren na poszukiwania…
Fot. Teren drugi.
Fot. Pionier walczy z kolejnym kapslem od wódki. W tle Wiślanin namierza następny…
Fot. Kilka osób koordynuje akcję oglądając teren z góry, na której zaparkowaliśmy.
Fot. Kolejna górka i… z Sakwy czwórka 🙂
Fot. Ale idę nie po zasianym 🙂
Kilka minut wykorzystujemy z Rechotem na porównanie wskazań sprzętu. To też ciekawe doświadczenie, które może przydać się, gdy przyjdzie ruszyć w teren z innym wyposażeniem niż to, z którym „biega się” zwykle. Obserwujemy zatem sygnały i wskazania wyświetlacza na „kanarku” (ace 250) i rozsławionym E-Tracu. Nie jest to aż tak trudne jak mogłoby się wydawać. rechot instruuje mnie co do odczytu w wyświetlacza… Tak czy owak dochodzimy do znanego od lat wniosku: Jak by się nie znało sprzętu i nie wiem jak znało odczyty i tak pewność co do znaleziska ma się dopiero wtedy, gdy… się je wykopie!
Fot. Rechot wsłuchuje się w kolejny sygnał.
Fot. Shin stwierdził, że dalsze szukanie nie ma sensu i porzucił stanowisko pracy 😉
Fot. A co to za inwazja? Obcy wylądowali?
Fot. Niektórzy zasłużeni poszukiwacze mogą liczyć na swoje popiersie już za życia
(Robson82, Scorp i Krissek) 🙂
Działka zostaje zdeptana wzdłuż i wszerz. Przechodzimy jeszcze z Rechotem na drugą, mniejszą leżącą na szczycie sąsiedniego garbu. Niestety, oprócz kilku śmieci wykopuje tu tylko przerobioną na guzik 5-groszówkę z II RP oraz…
Fot. Cały nabój od pepeszy. Oczywiście trafia z powrotem, głęboko do ziemi.
Fot. Mina WILKa mówi wszystko… No cóż, chyba pora wracać do domu…
Fot. Tym razem jesteśmy przy samochodach dużo szybciej…
Fot. Tym razem schodzimy z pola widocznie pokonani. Ciężkie westchnienia, głowy spuszczone…
Na chwilkę zatrzymujemy się na przegrupowanie sił i sprawdzenie małej łąki przy skrzyżowaniu dróg. To ostatni nasz punkt programu na dzisiaj. Ponownie wybieram spacer po okolicy. Kilka osób ma jeszcze na tyle samozaparcia, by przeszukać łąkę, kilka dyskutuje przy samochodach, a my z Rechotem i Shinem wchodzimy na sąsiednie wzniesienie, płosząc sarny ukryte w wysokich trawach…
Fot. Ostatni postój w terenie.
Fot. Krajobraz z kolejnej wyżyny. W tle widać wzgórze, od którego zaczynaliśmy dzisiejszą akcję.
Po kilkunastu minutach faktem staje się zakończenie działań terenowych. efekty każą nam tym razem spuścić nos na kwintę. Nie ma czym się chwalić. Umawiamy się na konkretną godzinę w hotelu, gdzie zaplanowaliśmy wieczorne Walne Zebranie i popołudniowy czas spędzamy w podgrupach. jedziemy w kierunku Opatowa, głównie w celu wrzucenia czegoś na ruszt, ale i po to by chociaż pobieżnie rzucić okiem na to piękne i stare miasteczko. Po drodze zatrzymujemy się przy dziwnie wyglądającym wzniesieniu. Dowiadujemy się, że okoliczni mieszkańcy zwą je kurhanem. Idziemy obejrzeć je z bliska, wspinamy się te zna jego wierzchołek. Kurhan na pewno nie jest kurhanem, jest to kolejna morenowa wysepka ciężkiej gliny, która oparła się trącej sile lodu. Wygląda intrygująco i ponownie, jak pierwsze wzgórze, kojarzy się z grodem…
Fot. Małe wzgórze, zwane przez mieszkańców wsi „kurhanem” okazuje się tworem geologicznym.
Jedziemy do Opatowa, gdzie poprzez Bramę Warszawską dostajemy się na stare miasto. Mijamy zabytkową kolegiatę. Nasze zainteresowanie skupia się jednak wyjątkowo nie na zabytkach (na to przyjdzie czas jutro), lecz na widocznym na narożniku Kebabie. Jesteśmy poważnie wygłodniali. Nic dziwnego biegamy po dołkach i wzniesieniach od rana, a głód (również znalezisk) nie został do tej pory zaspokojony 😉
Fot. Pod Bramą Warszawską na starym mieście w Opatowie.
Fot. Ślady historii na ścianie wewnątrz Bramy Warszawskiej.
Fot. W „kebabiarni” opatowskiej. Wpadając sporą grupką robimy niezłe zamieszanie,
ale w końcu udaje się dojść do ładu z zamówieniem.
Fot. To żółte to nie larwy, tylko ciekawe w formie ziemniaczki. Dobre…
Nasyceni towarzysko i kulinarnie robimy spacer po opatowskim podłużnym rynku. Planujemy wpaść tu jutro. Obchodzimy rynek, robimy grupową fotkę i oglądamy z obu stron budowlę kolegiaty. Wnętrze jest zamknięte…
Fot. Pamiątkowa grupowa wielkopolskiej „sekcji” Sakwy.
Od prawej: Rechot, Shin, Pionier, Robson82, Radek, Krissek, Uri.
Po spacerze wracamy do hotelu, który zlokalizowany jest poza Opatowem. Przygotowujemy się do Walnego Zebrania. Spotykamy się w sali konferencyjnej na dole budynku. Przez kolejnych kilka godzin dyskutujemy o bieżących sprawach stowarzyszenia, w tym o organizacji kolejnych Akcji i kontynuacji dotychczasowych. Wybieramy priorytety działań i rozmawiamy o tematach, które pozostają w „odwodzie”. Poruszamy także szereg spraw wewnętrznych, które przedłużają nieco dyskusję. W końcu zapraszamy na zebranie naszych czterech kandydatów, którzy przez ten czas przysypiali już w hotelowym pokoju…
Fot. Chwila przerwy w posiedzeniu. Dobry moment na winogrona…
Fot. Owoce znalazły się na WZ dzięki Rechotowi. Wielkie dzięki!
Kandydaci przedstawili się naszemu gronu. Osobiście, jako osoba wprowadzająca nowych kolegów w szeregi sakwy, również powiedziałem kilka słów o naszej eksploracyjnej znajomości (taki sakwowy zwyczaj). Po rozmowie i pytaniach do kandydatów, zakończyliśmy WZ zebraniem Zarządu, na którym zapadła decyzja o przyjęciu nowych Członków. Teraz mogliśmy już obwieścić decyzję wszystkim i udać się na zasłużony odpoczynek. Zebraliśmy się na dole, w hotelowej restauracji, gdzie wieczór zszedł nam na rozmowach, które zwyczajowo przeniosły się w podgrupy, do nisz hotelowych pokoi… Nad ranem przywitał mnie za oknem podobny jak wczoraj widok (ale nie będę już wklejać takiej samej fotki 🙂 ). Spotkaliśmy się ponownie na śniadaniu, z tą różnicą, że teraz nie czekało nas już pospolite ruszenie w teren, tylko wyjazdy do domów… Po śniadaniu, prawie wszyscy (Laki wyjechał wcześniej), zebraliśmy się przed wejściem do budynku w celu uwiecznienia naszej grupki na fotografii…
Fot. Sakwa po Akcji na Ziemi Świętokrzyskiej. Od prawej: Rayan, Rechot,
Scorp, za nim K2Kaska, Shin, Ceram, za nim K2Przemek, Wiślanin, Krissek,
Robson82, Radek, za nim Pionier, WILK, Uri.
W kilka minut później pod hotelem nie było już nikogo… Każdy ruszył w swoją stronę… Ja ruszyłem w dalszą podróż, kierując się najpierw z Rechotem i Shinem do Opatowa w celu zwiedzania podziemi pod rynkiem, do Kielc i Kalisza, ale o tym już kiedy indziej… Dziękuję wszystkim (i w imieniu wszystkich) za obecność, zaangażowanie w poszukiwania (pomimo nieobiecującego terenu), 1811 za zorganizowanie zgód i pozwolenia, Dawidowi za przejęcie kierownictwa (mimo uszczerbku w kondycji), uczestnikom WZ za szczerą rozmowę, nowym Członkom za wolę przystąpienia do grupy zakręconych ludzi zwanej Sakwą, Shinowi w przejęciu obowiązków sporządzenia raportu i wolę wprowadzania zmian w metodyce prowadzenia badań i dokumentowaniu ich na papierze. Rechotowi jak zwykle za wszelkie zaopatrzenie, które tak dobrze uzupełnia atmosferę (formalną i nieformalną). Shinowi i Rechotowi za dostarczenie swoich fotek z akcji. W ogóle wszystkim dziękuję i jeśli zapomniałem o kimkolwiek, to znaczy że nie mam duszy… Pozdrawiam wszystkich i do rychłego zobaczenia, już w 2012 roku…
Na koniec kilka slajdów na rozweselenie…
/Uri/